Jeżeli jakąś serię gier można nazwać kultową, to na pewno będzie nią „Tekken”. W latach 90. XX wieku gry z tej serii stały się synonimem bijatyk.
Trudno jest mi zacząć recenzję jej siódmej odsłony bez osobistej wycieczki do ostatniej dekady XX wieku, kiedy to z kumplami spotykaliśmy się, przy jedynej konsoli w bloku, na wielogodzinne sesje z „Tekkenem 3”. W ten sposób spędziłem chociażby ostatniego sylwestra starego milenium. Później moje drogi z „Tekkenem” się rozeszły — nadal grałem trochę w kolejne odsłony gier, ale już mniej, ponieważ zająłem się w życiu innymi rzeczami. Dlatego teraz, kiedy siadam do „Tekkena 7”, mam w głowie tylko jedno pytanie: czy będzie tak jak w 1999 roku?
Pierwsza rzecz, która mnie ucieszyła, to opcja Jukebox, w której możemy wybrać sobie ścieżkę dźwiękową z poprzednich części. Dlatego od razu ustawiłem sobie muzykę z „Tekkena 3”. Mała rzecz, a jednak cieszy. Jeżeli chodzi o tryby, to mamy do wyboru tryb fabularny, klasyczny Arcade Mode, VS Battle (gra offline dla dwóch graczy), trening i Treasure Battle. Ten ostatni jest właśnie najciekawszą nowością. Przypomina klasyczne Arcade, ale zamiast punktów zdobywamy skrzynki z elementami ubioru, które możemy wykorzystać przy zabawie w przebieranie naszych zawodników. Niektóre z tych elementów są naprawdę szalone: kaczki, prysznic czy maski płetwonurków. Zdobywanie kolejnych skrzynek potrafi wciągnąć na kilkanaście walk. Jeżeli chodzi o tryb fabularny, to jest on zaskakująco dobry. Przeprowadza graczy przez zawiłą historię konfliktu rodu Mishima, która opowiedziana jest z punktu widzenia dziennikarza. Kolejne przerywniki filmowe wprowadzają graczy w bardzo skomplikowaną, jak przystało na japońskie fabuły, historię.
Przy okazji oczywiście uczymy się walczyć — jeżeli nigdy wcześniej nie mieliście okazji do gry w „Tekkena”, będzie to dla was najlepszy samouczek. Bo „Tekken” to zupełnie inny system walki niż recenzowana przed tygodniem gra „Injustice 2”. W Turnieju Żelaznej Pięści walczymy w trzech wymiarach, możemy poruszać się w głąb areny. Wymusza to zupełnie inne myślenie o samej walce i daje nam większy asortyment unikania ciosów niż same bloki. Kolejną róż- nicą jest to, że każdy przycisk to uderzenie inną ręką i nogą. Dzięki temu, w bardzo łatwy sposób zmieniając kierunek, możemy wyprowadzać skomplikowane kombinacje ciosów. W „Tekkenie 7” najpiękniejsze jest to, że nawet całkowity nowicjusz przypadkowo może zrobić nam takiego combosa, że z wrażenia będziemy zbierać szczękę z podłogi. Oczywiście nie oznacza to, że jest to gra prosta i nie wymaga taktyki. Jeżeli walczymy z dobrym graczem, to musimy uczyć się jego techniki walki, a także znać słabe strony wybranej przez niego postaci. Bo „Tekken” to gra stworzona do potyczek z żywym przeciwnikiem, wtedy odkrywamy wszystkie jej uroki. Walki są spektakularne, dynamiczne i pełne zwrotów akcji.

W siódemce, dzięki opcji Rage, która pojawia się w momencie, kiedy mamy tylko 30 proc. energii, przez wyprowadzony supercios możemy całkowicie odwrócić losy pojedynku. Dlatego najważniejsze są tryby online, kiedy to możemy mierzyć się z innymi graczami z całego świata. Mamy do wyboru mecz rankingowy, pojedynek i turnieje. Gra się w każdym z nich naprawdę dobrze, a walki potrafi ą ukraść nam kilka godzin. Niestety cały czas zdarzają się problemy z matchmakingiem i i prawdopodobnie z każdym kolejnym patchem będzie znacznie lepiej. Jak każda gra sieciowa, „Tekken 7” potrzebuje trochę czasu na zoptymalizowanie rozgrywki. Graficznie prezentuje się solidnie, gra nie ma zwolnień animacji.
Czy, grając w „Tekkena 7”, poczułem się jak w roku 1999? Jak najbardziej, to wielki powrót króla bijatyk na rynek. Najlepszy „Tekken” od lat i najlepsza z bijatyk, w jaką grałem od bardzo dawna. Idealna zabawa przez sieć. Tak więc do zobaczenia na ringu.
Michał Krawiel
m.krawiel@gazetaolsztynska.pl
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Dodaj komentarz Odśwież
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez