Blake Langermann, operator kamery wraz ze swoją żoną Lynn wyrusza w opuszczone rejony stanu Arizona, a dokładnie w okolice Wielkiego Kanionu Kolorado. Małżeństwo chce rozwikłać zagadkę tajemniczej śmierci ciężarnej kobiety, która została znaleziona przy drodze. Na miejsce docierają śmigłowcem.
Od początku jednak wszystko idzie nie tak i zamiast rozwikłania zagadki, priorytetem staje się walka o przetrwanie. Śmigłowiec rozbija się w środku lasu, a małżeństwo zostaje rozdzielone. Blake wyrusza na poszukiwanie porwanej przez członków religijnej sekty — jak się okazuje — ciężarnej żony. Po drodze widzi rzeczy, o których nie śnił w najgorszych koszmarach i musi uciekać przed religijnymi fanatykami, którzy chcą go zabić.
Do tego dochodzą dziwaczne wizje, w których widzi Jessicę — szkolną koleżankę z dzieciństwa. Jednak, co często zdarza się w tego typu historiach, zakończenie „Outlasta” nie jest oczywiste.
Tyle w kwestii fabuły gry „Outlast 2”. Jest to absolutna klasyka, bo wraz z naszym bohaterem lądujemy w zaściankowej wiosce, w której pełno jest wieśniaków z wypranymi religią mózgami. Jest także sekta przeciwna, z którą pierwsi fanatycy toczą wojnę, ale i tak przed nią również musimy uciekać. W międzyczasie możemy zostać guru trzeciej grupy, ale najpierw musielibyśmy dać się ukrzyżować i zjeść.
Do tego wszystkiego dochodzi pierwiastek paranormalny. Niby wszystko to już było, ale jeśli jest dobrze sprzedane, to nigdy nie przestaje bawić, a tak właśnie jest w „Outlast 2”. Zresztą, nie jestem pewna, czy taki motyw w ogóle da się zepsuć. Dodatkowo klimat, który już sam w sobie jest ciężki i gęsty tworzy szukanie fabuły po rozrzuconych wszędzie listach, fragmentach ewangelii i modlitwach. To element, który z pewnością spodoba się tym, którzy lubią szukać detali w grze. Ja lubię.
Klimat „Outlasta” tworzy też znany już graczom z pierwszej części motyw z kamerą. Tak naprawdę, żeby cokolwiek widzieć, trzeba przez nią patrzeć przez większość czasu. Jest to o tyle problematyczne i uciążliwe, że baterie szybko się wyczerpują. Co jakiś czas można znaleźć nowe, ale i tak jako gracz ciągle bałam się o to, że bateria skończy się w najmniej odpowiednim momencie. W ostatecznym rozrachunku takich sytuacji było jednak mało.
Kamera z noktowizorem, dzięki której jako tako widzimy w ciemności (bo komfortowym widzeniem nie mogę tego nazwać) daje nam sensowną przewagę nad przeciwnikami, ale problem pojawia się, kiedy porównamy to z pierwszą częścią gry. Tam naszym głównym celem było nagranie tego, co działo się w szpitalu psychiatrycznym. Dziennikarz musiał w pełni poświęcić się temu zadaniu. W drugiej części musimy uratować ciężarną żonę, cały czas biegając sprintem z włączoną kamerą.
W „Outlast” potrzeba posiadania włączonej kamery miała więc po prostu więcej fabularnego sensu, choć druga część gry składnie odnosi się do pierwszej. Dodatkowo w „Outlast 2” mamy możliwość nagrywania, po czym dopiero po odtworzeniu słyszymy komentarz naszego bohatera do przedstawionej sytuacji. A to już wydaje się być rozciąganiem gry na siłę.
Realizm w grze jest wyczuwalny przede wszystkim przez... bezradność. Nie ma żadnych podpowiedzi, nie ma minimapy (gra nie spodoba się tym, którzy lubią być zorientowani w terenie), więc nie wiadomo, w którą stronę musimy się kierować. Pozostaje nam intuicja. Nie wiemy, co nas dalej spotka i czy w krytycznym momencie będzie gdzie się schować.
Miejsc do schowania się na szczęście mamy sporo: możemy zniknąć pod łóżkiem, w szafie, w cieniu, pod wodą czy też w beczce, jeśli zmusi nas do tego sytuacja. Inną kwestią jest to, że zmusza nas często, bo nie możemy walczyć. Jesteśmy bezradni: nie możemy złapać żadnego z licznych noży, łopaty czy innych ostrych narzędzi, choćbyśmy się o nie potykali. Może chociaż więc walka na pięści? Zapomnijmy — trzeba uciekać albo się chować.
Dla fana horroru może to być fajne przeżycie. Z drugiej strony pokazuje, że „Outlast 2” to nie jest produkcja dla każdego. Osobiście frustrowało mnie to, że nie mogę uderzyć starej kobiety, która przecież powinna być słabsza ode mnie, tylko muszę przed nią uciekać.
Jak widać, utrudnień dodających realności jest sporo, ale nie brakuje jednak też tych elementów gry, które mają pomóc zagubionemu graczowi. Na przykład uciekając przed wściekłym wieśniakiem docieramy do akuratnych TYCH drzwi, które mają zasuwę. Dzięki temu jesteśmy w stanie wejść do akurat TEJ dziury, co daje nam szansę na przeżycie. Dla mnie to dobre rozwiązanie, bo pomaga rozładować frustrację związaną z tym, że w gruncie rzeczy jestem bezradna. Dla niektórych jednak może to być denerwujące, bo pojawia się uczucie „jakie to wygodne”.
Są jeszcze inne bolączki. Na przykład estetyka. Klimat horroru musi być zachowany, ale „Outlast 2” straszy swoją... ohydą. W tej kwestii twórcy przesadzili. O kwestii ociężałych skryptów sztucznej inteligencji też można by napisać sporo. Na szczęście klimat i fabuła ostatecznie bronią całej gry. „Outlast 2” to ostry survival dla fanów horroru i dobra próba ratowania gatunku.
Ewelina Zdancewicz-Pękala
e.zdancewicz@gazetaolsztynska.pl
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Dodaj komentarz Odśwież
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez