Lata 90’ wielu dzieciakom kojarzyły się z otwarciem na zachód – a wraz z nim napływem zachodnich dóbr kultury – w tym pierwszych transmisji meczów NBA. I choć wielu z nas, młodych Jordanów, Bryantów i Johnsonów, nigdy na własne oczy nie zobaczy parkietów NBA, to praktycznie każdy marzył aby porozstawiać takie gwiazdy po kątach (boiska). W tym roku ponownie, aczkolwiek już na ekranie komputera, przytrafiła mi się taka okazja, a to za sprawą Pro Basketball Manager 2017. Gotowi na inspekcję?
Pod względem wyglądu, standardowo dla gier tego gatunku nie mamy co liczyć na graficzne „wodotryski”. Layout gry utrzymany został w sterylnej tabelarycznej formie w odcieniach niebiesko-granatowych. W porównaniu do edycji 2016 wprowadzono kilka przydatnych udogodnień interfejsu oraz bardzo ciekawą możliwość zmiany widoku z 2D na 3D podczas meczu. Patrząc całościowo „szczena nie opada” – ale projektanci zdecydowanie wykonali krok w dobrą stronę.
Na wyróżnienie zasługuje za to ścieżka dźwiękowa w wykonaniu francuskiego muzyka soFLY-a. Utworów jest wprawdzie jedynie siedem, ale nawet przy dłuższym posiedzeniu nie nużą. Co bardziej wybrednym audiofilom poleciłbym jednak standardowe poszerzenie playlisty o swoje ulubione kawałki. Patrząc na plusy gry, na zdecydowaną pochwałę zasługuje trzymanie pewnej linii koncepcyjnej przez producentów. Programiści nie popsuli tego, co w poprzedniej edycji było świetne i nie silili się na przesadne „lepsze wrogiem dobrego”. Dodatkowo jednak ulepszono kilka elementów interfejsu, które poprawy zdecydowanie wymagały, a także rozwinięto system skautingu, możliwość kontaktu z mediami, zwiększono ilość zdarzeń losowych oraz poszerzono do ponad 10 tysięcy bazę zawodników.
O ile w grze „ze świecą” można szukać karygodnych błędów i gliczy, tak zdecydowany minus należy się za niedoróbki przy projektowaniu, które szczególnie w dniu premiery wyjątkowo zniechęcały do zabawy. Na szczęście z perspektywy czasu muszę przyznać, iż w kolejnych patchach 90% z nich zostało usuniętych, a gra zdecydowanie zyskała na płynności. Smuci fakt, iż deweloper odpuścił sobie jakikolwiek tryb multiplayer, choć to moim zdaniem drobiazg w porównaniu do zdecydowanie większej skazy - braku spolszczenia gry. Mimo iż językiem angielskim posługuję się dość dobrze, były momenty w których potrzebne było niemałe wsparcie od wujka Google.
Choć może i spolszczenie producenckie nie jest aż tak bardzo konieczne. Jak bowiem mówi stare polskie przysłowie „Gdzie deweloper nie może – tam community pośle”. I za tą decyzję dla panów (i pań) z Umix i Cyanide należą się ogromne brawa – gdyż PBM 2017 to pierwsza gra w serii otwarta na wsparcie moderskie Steam Workshop. Dzięki temu w dwa tygodnie po premierze możemy cieszyć się zaktualizowanymi przez graczy bazami nazwisk, twarzy i logotypów, które to zresztą zobaczycie na poniższych screenach (czego producent ze względów prawnych umieścić w grze nie mógł).
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Dodaj komentarz Odśwież
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez