Sytuacje ekstremalne to coś, co w grach komputerowych wiedzie prym popularności. Jako gracze lubimy przenieść się do alternatywnych rzeczywistości, gdzie pokonując monstrualnych przeciwników wiedziemy życie pełne adrenaliny, choć niepozbawione dozy prawdopodobieństwa. Taką właśnie zabawę (przynajmniej w założeniu) miał przynieść pogrążony w realiach zombie apokalipsy "Dead Age". Czy podołał pokładanym nadziejom – dowiecie się z poniższej recenzji.
W grze doskonale prezentują się systemy rozwoju obozu i postaci. Drzewka umiejętności pozwalają na customizacje bohaterów – odblokowując im najpotrzebniejsze dla drużyny umiejętności. Fabuła jest dość ciekawa, oparta o osobiste przeżycia poszczególnych bohaterów, jak również zdarzenia dotyczące lokacji czy całego świata przedstawionego. Decyzje podejmowane przez nas często przynoszą wymierne skutki dla osady, powodując pewne zwroty czy „twisty” w fabule rozgrywki. Zbieractwo i crafting również dają sporo satysfakcji ze względu na małą dostępność najpotrzebniejszych towarów. Bardzo spodobała mi się także mechanika zaczerpnięta z gier typu Rouge-Lite dzięki której wraz z każdym ukończeniem gry otrzymujemy medale, pozwalające na odblokowanie nowych umiejętności na starcie kolejnej rozgrywki. Na ogromny plus zasługuje również system permanentnej śmierci dotyczący nas i drużyny. Gra zapisywana jest każdego ranka przez co pewne decyzje fabularne są nieodwracalne, a my tym samym jesteśmy niejako zmuszani do rozsądnej gry lub przechodzenia "Dead Age" wielokrotnie.
Największą bolączką "Dead Age" jest monotonna, turowa mechanika walki. Przez pierwsze kilkadziesiąt minut jest nawet znośnie, a potem okazuje się że to praktycznie wszystko co gra ma do zaoferowania w tej materiii – a my utknęliśmy na kolejnych kilkadziesiąt godzin. Sytuacji nie poprawia fakt beznadziejnie zaprojektowanych klas przeciwników („Zbir Botanik”, „Krawaciarz”, „Nieumarły Lump”) i części ataków – takich jak chociażby nieszkodliwe „Ugryzienie” zdające nie wpasowywać się w konwencję wirusa Z.
Potyczki to jednak dopiero wierzchołek góry lodowej, w grze bowiem zdarzyć się wam może na przykład:
- rozmawiać, a nawet dostawać zadania od umarłych kompanów;
- podejmować kluczowe decyzje fabularne na podstawie nieadekwatnych opcji dialogowych „-Mamy go zostawić, a może wyrzucić? –tak/nie”;
- korzystać z zabugowanej i niedopracowanej polskiej wersji językowej;
- dowiedzieć się w połowie wyprawy że od kilku tur apteczka jest pełna i nic wam do niej nie wpada;
- i wiele innych (o których przeczytać możecie w odpowiednim wątku na Steam Comunity).
Gdybym miał podsumować produkcję Silent Dreams w dwóch słowach – z całą pewnością brzmiałyby one "niewykorzystany potencjał". Gra ma ciekawą linię fabularną, pozwala się zżyć z bohaterami wciągając na długie godziny. Niestety koszmarnie powtarzalna mechanika walki, doprawiona dozą błędów i niedoróbek potrafi zniechęcić nawet największych fanów "postapo". Ja mimo wszystko dałem się wciągnąć grze na ponad 30 godzin, co przy cenie kilku euro na Steam daje świetny stosunek cena/czas. A to jeszcze nie koniec – bo jak na razie odblokowałem tylko połowę dostępnych zakończeń – co daje nadzieję na kolejne 10-15 godzin zabawy.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Dodaj komentarz Odśwież
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez